Aleksandra Fuchs – kobieta wyczynowiec

Dla Aleksandry Fuchs, sołtyski wsi Borowice w województwie śląskim to „Kobiety są motorem zmian […] W gnieździe rodzinnym to zazwyczaj kobieta ma pomysły, żeby coś zmienić, ulepszyć, a mężczyzna to wykona. Zarządzanie wsią to pochodna życia rodzinnego”. Już od najmłodszych lat wykazywała się silnym charakterem. Zawsze miała swoje zdanie i raczej nie była skłonna do kompromisów. Kiedy matka wysłała ją do katolickiej szkoły z internatem, ta nikogo nie pytając o zdanie, poszła na lekcje do zwyczajnego liceum razem ze swoimi koleżankami z podwórka.

Temperament odziedziczyła zresztą po swojej mamie Stanisławie, bileterce z Zawiercia, która na przekór rodzicom wyszła za mąż za Czecha, Alojza Karla i razem z nim i małą córeczką wyjechała z kraju. Niestety związek tych dwojga nie przetrwał próby czasu, a mała Ola straciła kontakt ze swoim biologicznym ojcem. Gdy miała dziesięć lat matka ponownie wyszła za mąż za sudeckiego Niemca, Otto Hausnera, który w oczach dziewczynki był tym prawdziwym tatą. Kiedy rodzina mieszkała w Ołomuńcu ojciec i córka wspólnie poznawali miejskie zakamarki, zwiedzili każde podwórko, a w nocy podziwiali gwiazdy. Otto był fantastą i marzycielem, a przy tym niezwykle mądrym człowiekiem. Prawdopodobnie to właśnie po nim przyszła sołtyska odziedziczyła takie, a nie inne spojrzenie na życie. Z kolei matka nauczyła ją szacunku do ciężkiej pracy. Jako osoba o wyjątkowo silnej osobowości, ale wymagająca i dość oschła, wpoiła w córkę przekonanie, że „jak coś chcę osiągnąć i wiem, że mam rację, to wybieram opcję waleczną”. I mimo, że nie była zbyt wylewna w okazywaniu uczuć, a i przylać też potrafiła, to z perspektywy czasu Aleksandra Fuchs jest przekonana o słuszności takiego postępowania, bo może dzięki tym twardym metodom wychowawczym dzisiaj ma w sobie taką życiową hardość.

Aleksandra Fuchs nigdy nie przypuszczała, że zamieszka na wsi. Podobało jej się miejskie życie, jakie wiodła w Katowicach, gdzie pracowała w pogotowiu opiekuńczym. Wraz z mężem Jerzym Fuchsem udzielali się towarzysko, korzystając przy tym z wszelkich rozrywek kulturalnych oferowanych przez miasto. Problemy zdrowotne spowodowały jednak, że w 1979 roku przyjechała do Borowców, gdzie jej rodzice kupili starą chałupę. Informacja, że nie będzie mogła mieć dzieci oraz tęsknota za mężem, który w tym czasie studiował na Politechnice Śląskiej dodatkowo wywarły zły wpływ ja jej ówczesny stan psychiczny. Nieoczekiwanie, to właśnie wieś dała jej szansę na nowe życie. Zajęła się hodowlą zwierząt gospodarskich i drobiu, a swoich „podopiecznych” traktowała jak członków rodziny. Nigdy żadnej swojej kurki nie zjadła. Nie posiadała własnej ziemi, więc zawsze chętnie pomagała sąsiadom przy pracach polowych. Cieszyła się sympatią i szacunkiem mieszkańców wioski. Po jakimś czasie wróciła do Katowic, jednak po przejściu na emeryturę oboje z mężem podjęli decyzję o przeprowadzce do Borowców.

Kiedy tu przyjechała po raz pierwszy Borowce funkcjonowały jako osada leśna. Obecnie wioskę zamieszkuje ponad 100 osób. Aleksandra Fuchs zrealizowała już 11 projektów. Każdy z nich koordynowała w ramach wolontariatu. Co ważne, jej zaangażowanie i poświęcenie zostały zauważone przez mieszkańców, którzy podkreślają, że to właśnie dzięki pracy sołtyski wieś rozkwitła, zyskała nowe, lepsze życie. „Bardzo chciałam coś dla tej wsi zrobić. Pokochałam to miejsce, a ona była taka licha ta wieś. Było pięknie, spokojnie, ale nic się nie działo. Chciałam żeby Borowce zrobiły jeden krok do przodu. Może i to prawda, że chciałam sobie zasłużyć na akceptację. Bo nieraz tak sobie siedzę i myślę o tych gospodyniach, co mi na początku dokuczały: <No i co, wy piorunice jedne, byście zrobiły, jakbyście wstały teraz z grobu i zobaczyły, że ja jestem sołtysem tej wsi?>” – wspomina Aleksandra Fuchs.

W latach 30. XX wieku wieś Borowce liczyła 33 zagrody i około 230 mieszkańców.
Jej symbolem była kapliczka na skrzyżowaniu dróg.
Wioska położona na polanie w lesie, w dawnych posiadłościach hrabiego Ostrowskiego była biedna. Mężczyźni pracowali w polu, niekiedy dorabiali przy wyrębie lasu. Jako zapłatę otrzymywali wykopane pnie i okorowiny drzewne, które stanowiły wówczas jedyny środek opałowy. Kobiety  pracowały bardzo ciężko, musiały przynosić wodę dla potrzeb gospodarstwa z oddalonej o 300 metrów studni, do prania używały kijanek, prasowały żelazkami na duszę lub węgiel drzewny. Same piekły chleb z mąki mielonej w żarnach. Zajmowały się również uprawą lnu, z którego później wyrabiały płótna, przędły wełnę i tkały zapaski, chodniki i derki. W okresie między żniwami a wykopkami, całe rodziny chodziły do obierania chmielu uprawianego w  Łysinach. Praca nie była może zbyt dobrze płata, ale otrzymywano za nią chmielowiny na paszę dla bydła. Domowe fundusze zasilano również trudniąc się zbieraniem grzybów i jagód, które później sprzedawano w wiejskim punkcie skupu. Życie we wsi było ciężkie, nie było prądu, drogi były piaszczyste albo błotniste - w zależności od pory roku.

Na przełomie lat  1965-1966 wieś zelektryfikowano i mieszkańcy mogli wreszcie korzystać z urządzeń gospodarskich znacznie usprawniających ich pracę i codzienne życie. Było to wielkie, przełomowe dla wsi wydarzenie. W 1997 roku założono linię telefoniczną. Do tego czasu korzystano z aparatu telefonicznego na "korbkę" znajdującego się w domu sołtysa, dzięki któremu łączono się z urzędem pocztowym. Czasami na połączenie trzeba było czekać kilka godzin. Z dalszych udogodnień warto też wymienić renowację drogi, odrestaurowanie centrum, otwarcie świetlicy dla dzieci i młodzieży i wiaty biesiadnej oraz organizację Koła Gospodyń Wiejskich. Dla mieszkańców dużych miast tego typu inicjatywny może nie znaczą zbyt wiele, ale dla Borowców to naprawdę bardzo dużo.

Świetlica "Leśny Zakątek" rozpoczęła działalność 3 września 2007 roku. Powstała w ramach konkursu pod nazwą „Tworzenie gminnych świetlic i klubów dla dzieci i młodzieży”. Realizacja tego projektu znakomicie wkomponowała się w potrzeby społeczności wiejskiej. Dzieci i młodzież bardzo chętnie spędzają tu czas. Zajęcia w świetlicy pozwalają na wypełnienie luki, jaką jest brak możliwości korzystania z zajęć pozalekcyjnych, wyrównawczych, integracyjnych i sportowych oferowanych przez większe miejscowości i  w pewnym stopniu przyczyniają się  do wyrównywania braków edukacyjnych. Stwarzają też możliwości do rozwijania własnych zainteresowań, zdobycia praktycznej umiejętności obsługi komputera, integracji z grupą rówieśniczą, uczą szacunku do tradycji. Placówka zajmuje się też organizacją wycieczek, zabaw okolicznościowych, konkursów i zawodów sportowych.

Mieszkańcy Borowców są bardzo dumni ze świetlicy, która, co ważne, została zbudowana przez nich samych. Aleksandra Fuchs wspomina: „Zrobiło się jedno wielkie dziadostwo, ruina, pełno śmieci, bo nikt o to nie dbał. W 2007 roku Regionalny Ośrodek Pomocy Społecznej w Katowicach ogłosił konkurs na budowę świetlic wiejskich. Napisała projekt. Wyremontowaliśmy część budynku i sukcesywnie coś robimy […]Zapewniamy jeden ciepły posiłek. Wszystko zrobili mieszkańcy, bez wynagrodzenia. Kładli ściany, kafelki, podłogi”. Do dzisiaj za utrzymanie ładu i porządku w placówce odpowiadają wszyscy jej użytkownicy. Jeden skosi trawę, inny posprząta. Chociaż zdarzają się i tacy, którym takie wspólne zaangażowanie zupełnie nie odpowiada. Ale przecież nie można zadowolić wszystkich, a  jak twierdzi sołtyska, 70 procent mieszkańców darzy ją jednak szacunkiem.

W 2008 roku reaktywowano w Borowcach Koło Gospodyń Wiejskich. Celem tej inicjatywy był powrót do dawnych obyczajów i tradycji, a także położenie nacisku na nowoczesność poprzez organizację różnego rodzaju spotkań okolicznościowych, szkoleń, czynne uczestnictwo we wszystkich wydarzeniach dotyczących wsi i jej społeczności. W tym roku członkinie Koła, w tym sama sołtyska, uczestniczyły w Kongresie Kobiet. I chociaż Aleksandra Fuchs jest przekonana, że to kobiety są motorem zmian, to jednak uważa, że feministki z Warszawy, żyją trochę w innym świecie. Nie do końca zgadza się z opinią, że mężczyźni nie są potrzebni. „Na samotne życie możesz sobie pozwolić, gdy masz pieniądze […] w dobrym partnerze masz jakieś wsparcie nie tylko duchowe, emocjonalne, ale też finansowe”. Sama nie czuje się feministką, bo jak mówi:, „kto naprawi dach, przyniesie węgiel, pomaluje ogrodzenie, odśnieży drogę w zimę?”. Wieś, szczególnie Borowce, jest patriarchalna. W domu rządzą mężczyźni. Kobiecie nie wypada pójść samej do restauracji, kina, czy napić się z koleżankami piwa na ławeczce.

Z pierwszym mężem Aleksandra Fuchs spędziła 25 lat swojego życia. Po jego śmierci w 2005 roku została sama. Nie poddała się jednak. Wiedziała, że musi coś robić, żeby normalnie żyć. Nowego wybranka, Henryka Wojcieszkę, poznała za pośrednictwem przyjaciół. Początkowe różnice w sposobie bycia, zainteresowaniach, wykształceniu z czasem straciły na znaczeniu. Kiedy ponownie wychodziła za mąż zastrzegła przyszłemu mężowi, że z pracy nie zrezygnuje. Do dziś pełni funkcję sołtyski, gminnej radnej, koordynatorki projektów, pozyskuje fundusze dla wsi, bierze udział w szkoleniach. Jak sama mówi: „Trudno być mężem sołtyski […] bo ja ciągle w czymś uczestniczę, jeżdżę na szkolenia, piszę projekty. Zostawiam mu na trzy dni ugotowane obiady w zamrażarce. To jest stare chłopisko, mógłby powiedzieć: mam tego dosyć, ale nigdy tego nie zrobił”.

Wszyscy, którzy początkowo wątpili w zdolności i możliwości Aleksandry Fuchs jako sołtyski, dzisiaj chyba nie mają już wątpliwości, co do trafności powziętej 7 lat temu decyzji. Świadczą o tym nie tylko zrealizowane projekty związane z rozwojem wsi, ale i życzliwość oraz szacunek, jakim darzą ją mieszkańcy Borowców. Bo przecież powszechnie wiadomo, że „gdzie diabeł nie może tam babę pośle”.

 

Oprac. Joanna Radziewicz

 

Literatura:

 

  1. Szewd S.: Filozofia małej łyżki Aleksandry Fuchs, liderki, sołtyski. Wysokie Obcasy z dnia 13.02.2014 r.
  2. http://www.borowce.com.pl
  3. Fot . Wysokie Obcasy

 

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter