Moje dzieci, moi rodzice, Warszawa 1977

Zgromadzone w niniejszej publikacji teksty zostały wybrane spośród ponad pięciuset wypowiedzi, nadesłanych na konkurs ogłoszony przez redakcję pisma „Gromada-Rolnik Polski” pod hasłem „Moje dzieci, moi rodzice”. Celem tego przedsięwzięcia była próba konfrontacji postaw dwóch, a nawet trzech pokoleń rolników. Poznania ich opinii na temat życia, wzajemnych relacji, pracy i zobowiązań międzypokoleniowych.

Rozwój społeczno-ekonomiczny naszego kraju pociągnął za sobą zmiany w poszczególnych gałęziach gospodarki, w tym także w rolnictwie. Duży wpływ na transformację polskiej wsi miała naturalna zmiana pokoleń. Młodzi rolnicy inaczej niż ich dziadkowie czy ojcowie traktowali zagadnienia związane z prowadzeniem gospodarstwa, uprawą roli, wychowaniem dzieci czy podejściem do kwestii religijnych. Śmielej niż poprzednicy korzystali z nowoczesnych, jak na owe czasy, rozwiązań technologicznych i osiągnięć naukowych. Wszystkie te innowacje prowadziły niekiedy do sporów międzypokoleniowych. Przykładem tego typu zachowań może być wypowiedź jednej z autorek: „[…] pierwsze rozdźwięki pomiędzy mężem i rodzicami wynikały z chęci męża do zmodernizowania gospodarstwa. Ojciec ze swoimi tradycyjnymi nawykami gospodarowania nie chciał w niczym zięciowi ustąpić. Drugi powód rozdźwięków, to sprawa praktyk religijnych. Rodzice, wierzący i bardzo religijni, nie mogli pogodzić się z tym, że zajęty pracą zawodową i społecznością zięć nie chodzi do kościoła […]Trzecim czynnikiem mającym wpływ na spięcia rodzinne był stosunek do dziecka. Dziadkowie pieścili wnuka, a mąż, kochając synka, był w stosunku do niego wymagający […] Kolejnym „spięciem” w naszym pożyciu stały się…zakupy. Postanowiliśmy z mężem kupić pralkę, lodówkę i telewizor. O ile na pralkę rodzice się zgodzili, to już nie mogli zrozumieć, po co wydawać tyle pieniędzy na lodówkę i telewizor. „po co lodówka, kiedy jest piwnica. Telewizor? Kto będzie miał czas na oglądanie? – takie i podobne uwagi były komentarzem do naszych zamiarów”.

Zawarte we wspomnieniach doświadczenia poszczególnych jednostek pozwalają na lepsze zrozumienie szerokiej problematyki stosunków panujących wówczas na wsi. W biografiach współczesnych 18-latków brak skali porównawczej, co do warunków pracy i życia młodzieży na wsi przedwojennej czy w okresie okupacji. „Trudno czasem uwierzyć, że właśnie teraz, kiedy mamy tak wspaniałe osiągnięcia, tyle udogodnień, gdy niemal w każdym wiejskim domu jest radio, telewizja, adaptery, pralki i wiele innych rzeczy ułatwiających życie, ludzie nie umieją tego docenić i cieszyć się z tych dobrodziejstw XX wieku. Napracujemy się, to prawda, jest jeszcze wiele braków, ale kto pamięta wieś przedwojenną, to wie jaka jest ogromna różnica. To powinien być dostateczny powód do radości życia. Czasem sobie myślę, dlaczego za okupacji ludzie mogli żyć w dobrej komitywie i obyli się bez procesów sądowych, dogadali się, byli sobie bliscy. Łączyła ich niedola i strach przed okupantem. A dziś swoboda i dobrobyt zamiast jeszcze spajać, często dzielą ludzi” – pisała autorka wypowiedzi „Zamiast spajać…”

Zupełnie naturalna wydaje się natomiast konfrontacja środowiska życia ówczesnej młodzieży z toczącą się równocześnie rzeczywistością miejską. Autorytety społeczne i zawodowe młodej wsi znajdowały się przeważnie poza obrębem miejsca zamieszkania. „W naszej wsi jest wiele gospodarstw bez następców, choć wychowano w nich po kilkoro dzieci. Chłopcy idą do OHP, hoteli robotniczych, byle nie pracować na ziemi. Dziewczęta bez żadnego zawodowego przygotowania też biorą się na sposób. Fabryki w mieście przyjmują je na przyuczenie do zawodu […] Z wielu rozmów z tymi uciekinierami wynika, że to nie ciężka praca na roli odstrasza je od pozostania na wsi. Są i inne przyczyny. Dwie najważniejsze to brak rozrywek kulturalnych na wsi i ta niepewna starość. Mechanizacja prac polowych pozwala na uzyskanie większej ilości czasu wolnego. Młodzi poprzez rozwój komunikacji, telewizję, wycieczki poznali już uroki życia miejskiego, podobało im się kino, teatr, kawiarnie. A co mają robić na wsi z tym wolnym czasem? U nas jest alternatywa: iść pod sklep, albo patrzeć w telewizor, bo wyprawa do kościoła to już nie atrakcja […] Młodzi widzą też, że często starych, niedołężnych już rodziców nie szanuje się, że są zdani zupełnie na łaskę i niełaskę dzieci. Inaczej jest w mieście, gdzie na starość człowiek ma własny grosz i jest niezależny”- relacjonowała jednak z uczestniczek konkursu.

Autorytet chłopa – tradycyjnego rolnika został zastąpiony wizerunkiem rolnika – fachowca. Zmalało też uznanie i poparcie dla działaczy chłopskich, miejscowych „tęgich głów”, a podziwem i szacunkiem zaczęli cieszyć się ci, którym udało się zaistnieć w środowisku miejskim. Wieś przestała być społecznością zamkniętą, rządzącą się własnymi prawami, z odrębną hierarchią autorytetów, kulturą i obyczajowością. Migracja mieszkańców wsi do dużych aglomeracji dała początek procesowi wzajemnego przenikania się obu środowisk. Na terenach wiejskich coraz powszechniejsze stały się zawody uznawane dotąd za typowo miejskie, takie jak: kierowca, lekarz, mechanik czy rzemieślnik, a nowe środki przekazu (radio, telewizja, prasa) wpłynęły na poszerzenie horyzontów myślowych mieszkańców wsi. Zacierał się również wizerunek tradycyjnej rodziny wiejskiej.

Fizyczne zmaganie się rolnika z przyrodą w walce o plony mogło być zastąpione przez mechanizację, która ze względów finansowych i praktycznych nie była jeszcze dostępna dla wszystkich zainteresowanych, szczególnie dla właścicieli małych gospodarstw. Podobnie najnowsze zdobycze naukowe dotyczące rolnictwa, w wielu przypadkach nie były możliwe do zrealizowania w przestarzałych gospodarstwach bez mechanizacji i podziału pracy. Przykładem może być wypowiedź młodej kobiety, która pisała: „Czasem jest jeszcze trudno, brak dostępu do wielu maszyn i wtedy ciężko pracować. Ma się bowiem świadomość, że sposób np. uprawy buraków cukrowych jest już przestarzały, ale nie ma odpowiednich maszyn, nie można stosować herbicydów, trzeba chodzić po polu na kolanach. Wiem, trzeba bielić obory, ale można to robić tylko pędzlem, a wapna brak. Kiszonkę robi się tylko z liści wysłodków buraków, bo nie ma silosokombajnu czy choćby sieczkarni polowej. Tyle się jednak zmieniło na lepsze za mojego 25-letniego życia, że chyba i reszta ulegnie radykalnej zmianie, zanim będę siwa” - kończy z optymizmem. Gospodarstwa domowe – i często jeszcze niehigieniczne warunki życia – mogły i w niektórych przypadkach były wzbogacane o zdobycze współczesnej cywilizacji miejskiej. Jednak potencjalne możliwości rozwoju, często kłóciły się ze stanem faktycznym i były przyczyną spięć i nieporozumień pomiędzy reprezentantami poszczególnych pokoleń.

Zbiór wypowiedzi zawartych w publikacji „Moje dzieci, moi rodzice” daje obraz więzi międzypokoleniowych w wymiarze rodzinnym. Widać w nich stopniowe odejście od patriarchalnego wzoru rodziny chłopskiej, w której wszelkie decyzje podejmował ojciec, na rzecz partnerskiego podziału obowiązków pomiędzy wszystkich jej członków, gdzie „mąż dzięki korzystaniu z rad żony doprowadził gospodarstwo do kwitnącego stanu”, a „dzieci są tutaj nie tylko do posługi, ale wraz z rodzicami decydują o profilu produkcyjnym, o inwestycjach itp.”. „Czy współżycie w rodzinie powinno się opierać na głowie rodzin? – pytał jeden z uczestników konkursu – „Przed wojną było to pożądane. I spełniało swoją rolę. Ale obecnie, kiedy przed młodzieżą świat jest otwarty, rodzice nie mogą zaimponować swoją głową. Znika autorytet ojcowski. Młodzi uważają się za bardziej postępowych. Dlatego o wspólnocie majątkowej rodzice nie mogą myśleć”.

Autor jednego z tekstów „Saga mojego rodu” dał obraz trzech pokoleń i trzech sposobów wychowania dzieci. Pokolenie swoich rodziców nazwał „owocem gospodarki zaborców”. Z powodu braków w wykształceniu nie byli oni w stanie zapewnić dzieciom odpowiedniego poziomu edukacji. Tylko dzięki ciężkiej pracy i samozaparciu młodzi ludzie mieli możliwość poprawy jakości życia. Z drugiej strony zdobyte w ten sposób doświadczenia pozwoliły im na lepsze zrozumienie własnych dzieci i akceptację dla ich wyborów nawet, jeśli nie do końca zgadzały się z własnym światopoglądem. Autor wypowiedzi kreśli perspektywę dla pokolenia rolników – fachowców. W jego opinii taki gospodarz „będzie naukowcem i robotnikiem, bo będzie uważał swoje gospodarstwo za typowy zakład pracy, który dzieci będą miały u siebie, w domu”. Wizja ta dotyczy także następnych generacji, bowiem często zdarza się tak, że dzieci negują pasje i wybory życiowe swoich rodziców i dopiero wnukowie, już w nowych warunkach, podejmują się kontynuacji działa dziadków. W podsumowaniu swojej wypowiedzi pisał: „Moje doświadczenia w życiu i gospodarstwie, jak też w wychowaniu dzieci, były przygodne, nie oparte na naukowych zasadach, ale na wyczuciu człowieka dążącego do czegoś dobrego. Szedłem jednak za postępem, za nowoczesnością, liczyłem się w wolą dzieci, widziałem w nich człowieka, nie chciałem narzucać swojej woli. Widzę, że dobrze zrobiłem, bo moje dzieci właściwie wybrały kierunek życiowy. Miałem w domu autorytet, dzieliłem go z żoną, dzieci uznawały go, ale nie całkiem łamały się przed nim, gdy chodziło o ich przyszłość. Gdybym je zmusił do pracy w gospodarstwie, może byłyby mniej szczęśliwe, mając inne powołanie i talent…[…] Mam wielką satysfakcję. Nikomu nie zmarnowałem życia”.

Oprac. Joanna Radziewicz

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter