Jędrzej Kitowicz

Jędrzej Kitowicz, pisarz historyczny, pamiętnikarz, konfederat barski, kanonik kaliski urodził się 25 listopada 1728 roku najprawdopodobniej w Wielkopolsce, w ziemi leszczyńskiej. Jego pochodzenie jest sprawą dyskusyjną. Niektórzy badacze przypisywali mu korzenie szlacheckie, inni mieszczańskie. Pewne jest, że majątku rodowego nie posiadał i swoją pozycję społeczną zawdzięczał własnej pracy i determinacji. Kształcił się w szkołach publicznych w Warszawie, kończąc naukę na klasie retoryki. Pracował w służbie dygnitarzy kościelnych i świeckich. Pierwszym jego znanym chlebodawcą był Michał Lipski, opat lubiński, pisarz wielki koronny, od którego otrzymał przywilej na wójtostwo wsi Wieszkowo w powiecie kościańskim.

Na przełomie lat 1768/1769 wstąpił w szeregi konfederatów barskich. Początkowo służył pod Ignacym Malczewskim, od marca 1770 roku pełnił funkcję rotmistrza w pułku Antoniego Morawskiego, a następnie przeszedł pod rozkazy Józefa Zaremby.

W sierpniu 1771 roku podjął decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego. Rozpoczął wówczas studia w Seminarium Misjonarzy przy kościele Świętego Krzyża w Warszawie, które przerwał po pierwszym roku. Kiedy i gdzie dokończył edukację teologiczną nie wiadomo. Dzięki wstawiennictwu Andrzeja Młodziejowskiego i Antoniego Ostrowskiego udało mu się jednak pokonać przeszkody w drodze do stanu kapłańskiego i około 1777 roku przyjął święcenia kapłańskie. W styczniu 1778 roku był już tytułowany kantorem wolborskim, w czerwcu 1781 roku podpisał się po raz pierwszy jako proboszcz rzeczycki i komentarz kowalewski. Pod koniec życia pełnił funkcję kanonika kaliskiego.

Jędrzej Kitowicz od wczesnej młodości interesował się pisarstwem historycznym. Jako świadek wypadków historycznych starał się utrwalić je dla potomności. W 1778 roku rozpoczął pracę nad dziełem, które wymiennie nazywał Pamiętnikami lub Historią polską. Tak naprawdę była to brulionowa kronika bieżących wydarzeń, doprowadzona ostatecznie do 1798 roku. Właściwe Pamiętniki czyli Historię polską zredagował dopiero w ostatnich latach życia. Stanowiły one kronikę lat 1743-1798, ze szczególnym uwzględnieniem konfederacji barskiej. Drugie działo autora Opis obyczajów za panowania Augusta III było pierwszą próbą systematycznego ujęcia całokształtu życia obyczajowego Polski saskiej. Oba dzieła, zgodnie z wolą autora, przeszły na własność biblioteki misjonarzy i przez jakiś czas były przechowywane przez pijarów warszawskich. W 1840 roku ukazały się drukiem, jednak w postaci okrojonej i zniekształconej. Wydanie krytyczne Opisu obyczajów, opracowane przez Romana Polaka, ukazało się w 1951 roku.

Pomimo pomyłek, nieścisłości i niekiedy niezrozumienia właściwego sensu wielkich przemian historycznych oba dzieła Jędrzeja Kitowicza stanowią autentyczne świadectwo ówczesnych czasów, odzwierciedlają sposób myślenia i życia całych grup środowiskowych XVIII-wiecznej Polski. Jego proza charakteryzuje się artystyczną siłą wyrazu. Autor posługiwał się językiem potocznym, miał wysoko rozwinięte poczucie humoru i dar wnikliwej obserwacji. Z jego twórczości niejednokrotnie korzystali XIX-wieczni polscy powieściopisarze.

Jędrzej Kitowicz zmarł 3 kwietnia 1804 roku w Rzeczycy.

 

Jędrzej Kitowicz

"Pamiętniki: Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III, Tarnów 1881.

Rozdział XIII

O zapustach i kuligach

Lubo wielcy panowie i można szlachta przez cały rok, zabawiali się bankietami i tańcami, bardzo często spraszając do siebie gości z rozmaitych okazyj, jako to: święta Bożego Narodzenia, na Wielkanoc, na Zielone Świątki, na imieniny, na chrzciny, na zaręczyny, na wesele; najwięcej jednak takowych ochót sprawowali sobie począwszy od tłustego czwartku aż do wstępnej środy; często zaś bardzo rozhulawszy się, choć przy postnych potrawach, gwałcili tańcami i pijatyką i wstępną środę i wstępny czwartek, ledwo hamując się swawoli w pierwszy piątek postny, który to dzień, jako piątek marcowy a jeszcze pierwszy nabożeństwu do serca Pana Jezusowego poświęcony, był w wielkiej obserwie. Przeto już w niego tańcować nie śmieli; ale co pić to bynajmniej nie przestawali, zalewając suchoty i postne potrawy rozmaitemi trunkami i niby spłukując z gardzielów tłustości mięsopustne. W domach atoli biskupich i duchownych tańce nie trwały dłużej jak do święta wstępnej środy; i to tylko tam, gdzie się młodzieży zbyt nogi rozbiegały a gospodarz łagodny, nie surowy obserwant czasów kościelnych, nie chciał im psuć wesołej fantazyi, disimulując tę wiolencją postu świętego, póki sami zmordowani nie przestali. Bo u skrupulatów, między jakowymi prym trzymał Sierakowski, biskup przemyślański a potem arcybiskup lwowski, nad 12tą godzinę północną, w ostatni wtorek na środę, ani raz w tańcu nogą posunąć niewolno było. Skoro ta wybiła, zaraz dudy w miech, a kompania do poduszki rozejść się musiała. Co też zachowywano i po wielu świeckich domach gospodarstwa laty obciążonego, pobożności bardziej, niż światowym uciechom przychylnego; mianowicie gdzie jegomość albo jejmość, albo też oboje państwo wpisani byli w jaki zakon tercjarski.

Takowe uciechy działy się po pańskich domach między przyjaciółmi zaproszonymi. Niższej zaś fortuny szlachta wyprawiała kuligi, które były takowe: Dwóch albo trzech sąsiadów zmówili się z sobą, zabrali z sobą żony, córki, synów, czeladź, służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, nie zostawując w nim tylko małe dzieci pod dozorem jakich dwojga osób, mężczyzny i niewiasty. Sami zaś wpakowawszy się na sanki, albo gdy sannej nie było, na kolaski, karety, wózki, albo konie wierzchowe, jak kto mógł, jechali do sąsiada pobliższego, ani proszeni od niego, ani przestrzegłszy go, żeby im się nie skrył albo nie ujechał z domu. Tam go zaskoczywszy, rozkazywali sobie dawać jeść, pić, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze na egzekucji, póty u niego bawiąc, póki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, spichlerza; gdy już wyżarli i wypili wszystko co było, brali owego nieboraka z sobą, z całą familią i ciągnęli dalej, aż póki w kolej do tych, którzy zaczęli kulig, nie doszli. Ci zaś, że pospolicie byli najmniej majętni a do tego garłacze koronni, nie mający zaległych trunkami piwnic ani zapalnych spiżarniów, niedługo w domach swoich kompanią zabawili, ile już doboszami w innych domach dostatniejszych znużoną. Poczynały się te kuligi zwyczajnie w przedostatni tydzień zapustny i trwały do wstępnej środy. Że takowe kuligi najwięcej bawiły się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawali na jakim takim skrzypku, czasem z karczmy porwanym, albo między służącą czeladzią wynalezionym. Chyba że gospodarz miał swoją domową kapelę, albo też rozochoconą, posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze co do pijatyki te kuligi, były w województwie Rawskim. Tam jeżeli się kto obcy przez niewiadomość wmieszał do tego kuligu a nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, wypędzili go, jakoby dla słabego zdrowia, niegodnego tak dzielnej kompanii.

Tak na kuligu, jako też i bez niego w kuse dni zapustne (tak albowiem nazywano ostatnie trzy dni zapustne) przestrajali się i przekształcali w różne figury; mężczyźni za Żydów, za cyganów, za olejkarzów, za chłopów, za dziadów. Niewiasty podobnież za żydówki, za cyganki, za wiejskie kobiety i dziewki, udając mową i gestami takie osoby, jakich postać na siebie brali; w ostatni zaś wtorek jeden z między kampanii ubrał się za księdza, włożywszy na suknię zamiast komży koszulę a zamiast stuły pas na szyi zawiesiwszy, stanął w kącie pokoju na stołku kobiercem do ściany przybitym, w pół pasa zasłoniony, wydając się jakby z ambony miał kazanie z jakiej śmiesznej materii; i to było już po skończonych tańcach nakształt pożegnania zapustnego.

Po wieczerzy mięsnej w ostatni wtorek, dawali około godziny dwunastej północnej, mleko, jaja i śledzie, przygrywając niejako temi potrawami następującemu postowi i niby po stopniach od mięsa przez nabiał do niego przystępując. Ta maślana kolacja zwała się podkurek, była wszędzie w używaniu, tak w wielkich domach, jako też w małych.

Po wielkich miastach w wstępną środę, czeladź jakiego cechu poubierawszy się za dziadów i cyganów, a jednego z między siebie ustroiwszy za niedźwiedzia czarnym kożuchem, futrem na wierzch wywróconem okrytego, i około nóg czysto jak niedźwiedź poobwiązywanego, wozili od domu do domu, różnych figlów z nim dokazując, któremi grosze i trunki z pospólstwa chciwego na takie widoki wyłudzali. Inni znowu, spory kloc do łańcucha przyprawiwszy, chwytali dziewki służebne; złapaną wprzęgali do pomienionego kloca, przymuszając do ciągnienia póty od domu do domu, póki innej nie złapali dla uwolnienia pierwszej. Początek tej swawoli wziął się od zalotnika wzgardzonego i stał się powszechną karą na dziewki dorosłe, które za mąż niedoszły chociaż się im dusznie pragnącym tego szczęścia nieostało. Podobne swawole praktykowały się i po wsiach między parobkami i dziewkami; ale najwięcej na wsiach w ostatni wtorek bywało we zwyczaju obnoszenie po chałupach przez parobczaków kurka drewnianego, na dwóch kółkach małych z dyszlem czyli raczej kijem osadzonego, na którego kurka, jakby na prawdziwego koguta dziewki i gospodynie zapraszali a te rozumiejąc tę ceremonią, dawały im ser, masło, szperki, kiełbasy, jaja, z czego w samej rzeczy mogli zrobić ucztę nieladajaką, przykupiwszy do tego gorzałki i piwa bez czego się nieobeszło.

Zaś przy kościołach po miastach w wstępną środę chłopcy, studencikowi, czatowali na wchodzącą do kościoła białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, skorupy od jaj, indycze szyje, rury wołowe i inne tym podobne materklasy; tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba dostająca nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na sznurku lub nici, co końca której była przyprawiona szpilka zakrzywiona jak wędka; więc chłopiec do takich figlów wyćwiczony, byle się dotknął ową szpilką sukni, wraz i figla sobie zawiesił. A ta nic o tem nie wiedząc, pięknie przybrana i częstokroć będąca dystyngowaną, postępowała w kościół dobrą miną, gdy tym czasem wiszącym na plecach kawalcem, pustym głowom śmiech z siebie czyniła, którym się sama, nakoniec od kogo roztropnego uwolniona od wisielca, zarumienić musiała.

Rozdział XIX

O obyczajach chłopskich

Ile zapamiętam chłopski strój, co do kroju był ten sam co jest dzisiaj. Każda jednak prowincja a niemal każde województwo miało swój krój osobliwy. Ruski chłop nosił, jak i dziś nosi, żupan czyli siermięgę z prostej wełny białej, w stanie przestronny, z rękawami przestronnemi, do pół goleni długi: pod siermięgi czyli żupanem koszula czarna gruba, w drodze dalekiej, łojem kozłowym dla wstrętu gadowi wysmarowana, w spodnie wpuszczona. Spodnie płócienne, częstokroć dziegciem kapiącym z woza i słoniną na tymże będącą stłuszczone, wielkie szerokie jak tureckie szarawary, między nogami jak torby wiszące; w zimową porę habiane czyli sukienne grube, takiegoż kroju; na nogach Kurpie skórzane albo łyczane chodaki, sznurkami do stopy w szmatę obwinionej poprzywiązywane, takiemiż sznurkami noga po spodniach do wpół łydki obwiniona. Pas na sukni albo na koszuli pod suknią wełniany, domowej roboty, najczęściej z czerwonej wełny. Czapka na głowie wysoka z czarnym barankiem wązkim, z czerwonym wierzchem sukna francuzkiego. Broda u niektórych golona, u niektórych osobliwie pasieczników, zapuszczona. Idący w daleką drogę, mieli na zapas po kilka par chodaków łyczanych i te pospolicie niósł każdy swoje na plecach powieszone. Kurpiów na zapas nie brali, na których zdartych miejsc obuwiali chodaki łyczane a jeżeli gdzie dopadł Rusin jakiej zdechliny, to wyrznąwszy z niej kawałek skóry, łatwo sobie zrobił Kurpie, nie potrzebując do niej żadnego majstra, ani mustry szewskiej. Jak w podróży tak w domu strój jednakowy, z tą różnicą, iż do kościoła na większe święta używali butów i odziewali się w suknie lepsze i czyściejsze; latem kapelusz słomiany na głowie, w ręku kijek cienki miasto laski.

Krakowski chłop nosił suknię szarą wełnianą, sznurkiem włóczkowym około szyi i po bokach z kutasikami różnego koloru bramowaną i kołnierz u sukni potężny wiszący, całe plecy okrywający, pas rzemienny goździkami żółtemi nabijany, im więcej rządków guzików mający, tem droższy, na sprzączkę stalową albo mosiężną zapinany; przy prawym boku do pasa przyprawione na rzemieniu kółka płaskie mosiężne 2,3 i więcej do 5 i 6 dla ozdoby i wygody, ponieważ zwykli byli do tych niektórych kółek przywiązywać nóż, szydło, końce do biczów lub jakie rzemyki smagłe. Koszula gruba do roboty, cieńsza do kościoła, na spodnie sukienne albo parciane wypuszczona, nad kolano krótka, czapka czerwona wysoka z czarnym baranem wązkim, latem słomiany kapelusz; laska drewniana krzemieniem nasadzona, który krzemień zasadzali za korę drzewa na pniu stojącego, gdy już dobrze wrósł krzemień w drzewo, dopiero spuszczali i laski robili. Takiegoż kroju sukni majętniejsi używali, z sukna kramnego granatowego koloru, szamerowanej sznurkiem odmiennym z kutasami włóczkowemi różnego koloru po bokach i około szyi; ale u tej sukni nie dawali kołnierza na pleckach wiszącego, używanego tylko do siermięg przydawszy do sukni guziki cynowe wiszące rzędem od kołnierza do pasa.

Mazowiecki chłop stroił się w siermięgę szarą lub białą z łapkami czerwonemi lub zielonemi, czasem sznurkiem obwiedzioną, czasem bez sznurka; w koszulę grubą do roboty na spodnie wypuszczoną, do kościoła w spodnie schowaną; spodnie do roboty zimą i latem parciane, do kościoła granatowe sukienne. Używali także majętniejsi do kościoła żupanów z sukna kramnego, najwięcej granatowych, najmniej zielonych, do których przydawali wyłogi czarne aksamitne otwarte, jak u kontuszów i po dwa guzy cynowe; pas czerwony lub w paski żółte z czerwonymi tkane, taśmowa robotą w kilkoro obstający, - na nogach do kościoła but, latem przy robocie bosa noga. Czapka na głowie różnego koloru niska, grubo pakułami słana, za szyszak od pałki służąca, z baranem szerokim pospolicie czarnym, w ręku kij gruby dębczak albo świdłak, kołtunów pełna głowa, które kołtuny lubo się znajdują w całej Polsce i Litwie dosyć obfito, biorąc jednak proporcją do innych województw, można powiedzieć, że w księstwie Mazowieckiem osobliwie, między chłopstwem, samo centrum i korzeń powszechny sobie założyły tak dalece, że między trzema głowami chłopskiemi dwie musiały być kołtunowate. Ledwo dziecku głowa porosła włosami, zaraz się zwijała w kołtuny rozmaite, drobne, grube, pojedyncze nakształt czapki, podzielone w sznury gładkie, albo też na końcach węzłowate. Czy to pochodziło z natury, czy z niechlujstwa, zostawuję rozwiązanie tego zdania lekarzom. Mazurowie latem używali kapel uszów prostych wełnianych białych albo szarych rozpuszczanych, albo słomianych…

 

Oprac. Daniel Kamieński

Joanna Radziewicz

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter