Wspomnienia Wołyniaka / Józef Dunin Karwicki. Lwów 1897
- Szczegóły
- Kategoria: Pamiętnikarstwo w zbiorach CBR
Pamiętnik Józefa Dunina Karwickiego „Wspomnienia Wołyniaka” obejmuje okres od wczesnego dzieciństwa do czasów wojny krymskiej 1853-1856. Autor nie przestrzegał ścisłej chronologii swoich wywodów, przerywając je często historycznymi dygresjami. Jego opowiadania posiadają dużą wartość dokumentacyjną i informacyjną, chociaż widać w nich wyraźną powściągliwość w poruszaniu tematów politycznych, co w przypadku prezentacji biografii poszczególnych osób nieco zubaża, a nawet zniekształca jego relacje. Niemniej pamiętniki Józefa Dunina Karwickiego stanowią cenne źródło wiadomości o ludziach, rodach, koligacjach i obyczajowości tamtych czasów.
Józefa Dunin Karwicki (pseud. Józef Włast, Józef z Mizocza), syn Kazimierza i Klementyny z Rzyszczewskich urodził się 24 stycznia 1833 roku w Mizoczu na Wołyniu. Początkowo pobierał nauki w domu, a następnie w Gimnazjum im. Zamoyskich w Szczebrzeszynie, w domu swoich książąt Sanguszków w Sławucie. a od 1847 roku kształcił się w Odessie. We wspomnieniach pisał: „W czerwcu 1846 r. postanowił ojciec oddać mnie do szkół odesskich, lokując na pensyi u p. Jana Sowińskiego, znanego mu jeszcze ze szkół krzemienieckich. Był to bowiem gruntownie uczony filolog uniwersytetu wileńskiego, znakomity łacinnik, dobrze już zasłużony na niwie literatury ojczystej swymi przekładami Terencyusza i wielu naukowemi pracami […]Odessa posiadała wówczas dwa gimnazya; pierwsze tak zwane Richelieuwskie mieszczące się na dole w samym gmachu licealnym na rogu ulic Dé Ribasa i Ekaterińskiej, i drugie otwarte dopiero w 1848 r., mieszczące się w najętej kamienicy na rogu placu Katedralnego. Obydwa gimnazya były siedmioklasowe […] Różniły się tylko obszerniejszymi wykładami języków nowożytnych, bo oprócz wykładów obowiązkowych języków niemieckiego i francuskiego, mogliśmy jeszcze słuchać lekcyi języka włoskiego, angielskiego i nowo-greckiego […] Wykład języków starożytnych był także daleko obszerniejszy w drugiem gimnazyum […] Samo zaś liceum, którego studenci po ukończeniu zakładu zupełnie zrównani byli w prawach ze studentami innych uniwersytetów, posiadało też fakulteta z wykładem trzyletnim, to jest fakultet prawny, fizyko-matematyczny i fakultet kameralny.”
W 1852 roku ukończył wydział prawny i objął posadę w kancelarii gubernatora. Jednak na skutek donosu o nieprawidłowościach związanych z zatrudnieniem Polaków na danym terenie został zmuszony do porzucenia kariery urzędniczej. O tym wydarzeniu pisał: „ […] i oto 6go grudnia 1852 r. zapisany zostałem do etatu urzędników kancelarii gubernatora wołyńskiego księcia Wasilczykowa, który mnie ze swą żoną, urodzoną księżniczką Szczerbatow, najłaskawiej w swym domu przyjął […] Książę oświadczył mi od razu, że obowiązki moje służbowe zależeć będą jedynie na dyżurowaniu przy nim, raz na tydzień we wtorek, w czasie audiencji publicznych, udzielanych przez niego różnym interesantom, przeczem należało spełniać drobne komisa samej księżnej, rej wodzącej w całym domu. Naturalnie, że cały ów dzień przebywałem w ich domu, w ich towarzystwie i u nich zostawałem na obiedzie do późnego wieczora. Wielu z młodzieży obywatelskiej wstępowało wówczas do służby rządowej, będącej pierwszym szczeblem do dalszej karyery państwowej, bynajmniej nie wzbronionej w owych czasach Polakom. Mieścili się oni w licznych juryzdykcyach gubernialnych, gdzie się wyższych posad dosługiwali, lecz kancelarya gubernatora była poniekąd miejscem uprzywilejowanym, dokąd niełatwo było się dostać, i gdzie mój atestat z ukończenia nauk na fakultecie prawnym, dawał mnie pewne szanse prędszego awansu, od razu z rangą XII klasy urzędniczej […]. Zdawałoby się więc, sądząc ze wszystkiego, że pod opieką poczciwego krewnego spokojnie będę pełnił mą służbę państwową, zupełnie dla mnie nieuciążliwą, gdyż dyżurując tylko raz na tydzień przy księciu Wasilczykowie, nie miałem nawet pojęcia, czy są inne służbowe zajęcia i gdzie nawet się znajduje sama kancelarya gubernatorska. Wtem jednego pięknego poranku o wczesnej jeszcze godzinie zajeżdża na dziedziniec przed moją oficynę pocztową trójka, wysiada z niej podoficer żandarmski przybrany do drogi, z rozkazem kijowskiego generał-gubernatora, eskortowania mnie do Permy lub Ufy na służbę do kancelarii tamtejszego gubernatora […] Okazało się, że na mocy atestatu z liceum imienia Richelieu’go w Odessie, rozkazano przenieść mnie na takąż posadę w głąb Rosji, gdyż jako syn obywatelski rodem z gubernii wołyńskiej, nie miałem prawa zajmować tej posady w Żytomierzu. Był rzeczywiście podobny ukaz cesarza Mikołaja I-go, lecz bynajmniej ściśle się nie spełniał, bo mnóstwo młodzieży tu urodzonej pełniło służbę na miejscu”.
Józef Dunin Karwicki jako wnuk dwóch generałów Krzysztofa Karwickiego i Gabriela Rzyszczewskiego podjął decyzję o rozpoczęciu kariery wojskowej i wstąpił do pułku „lejbhuzarów Pawłogrodzkich”. O swoim poborze do wojska pisał: „Gdy tak w styczniu 1853 roku obydwa z poczciwym panem Włodzimierzem męczymy się przez dni kilka w Kijowie dla otrzymania pozwolenia chwilowego mego powrotu na Wołyń, zajeżdża niespodziewanie do hotelu Angielskiego August Poniatowski z Tahańczy na Ukrainie, rodzony brat Cezarego, szwagra pana Włodzimierza […] Na wskroś wojskowy i mający wrodzony wstręt do służby cywilnej, zapytuje Poniatowski pana Włodzimierza, dlaczego też tak uparcie przystaje dla mnie przy karierze w kancelarii jakiegoś tam gubernatora w Rosyi, kiedy ja wedle wyraźnego brzmienia ukazu cesarskiego mam zupełne prawo wstąpić do wojska ze znacznymi prerogatywami, to jest z awansem na oficera w sześciomiesięcznym terminie, na mocy mego atestatu naukowego i z prawem wybrania pułku jaki mi się podoba, co da mi możność służenia pomiędzy swoimi. Jakby olśniony tą nową myślą pan Włodzimierz natychmiast się ubiera i mimo spóźnionej pory leci do Bibikowa, uprzedzając, żebym był gotów we fraku, gdyż bardzo być może, że po mnie przyszle swój powóz dla stawienia się przed oblicze naszego wszechwładnego wielkorządcy. I rzeczywiście w niespełna pół godziny pojechałem z bijącym sercem na tę audyencyę, mającą mój los rozstrzygnąć […] Widocznie oczekiwano na mnie, gdyż od razu zostałem przyjęty w obszernym gabinecie […] Bibikow zwrócił się do mnie i zapytał mię od razu: <Dowiaduję się, że wolisz pan służyć wojskowo. Cóż? Nic nie mogę mieć przeciw temu, bo to w niczem nie sprzeciwia się woli naszego najłaskawszego monarchy. W każdym zawodzie można i należy służyć mu wiernie. Jakiż pan pułk obrałeś? Bo to zależy jedynie od waszej woli> Świejkowski w tej chwili mi podszepnął: <Pułk huzarów Jego Cesarskiej Wysokości Następcy Tronu, konsystujący w Winnicy na Podolu>, gdzie służyło dużo moich odesskich kolegów i w ogóle mnóstwo Polaków i którym dowodził generał Michał Paszkowski z pod Berdyczowa, dawny kolega szkolny mego ojca z Krzemieńca”.
Pełniąc służbę wojskową autor wielokrotnie zmieniał miejsce swojego pobytu, odbywał liczne podróże, w trakcie których miał okazję poznać życie i obyczaje różnych grup etnicznych. Przykładem jego obserwacji może być zawarty we wspomnieniach opis mołdawskich wsi oraz zamieszkującej tam ludności. „Wsie mołdawskie nie mają bynajmniej wesołego i uśmiechniętego wyglądu wsi podolskich lub wołyńskich, bo składają się z ziemlanek o płaskich dachach, pokrytych darnią, na których leniwy Mołdawianin paląc fajkę po całych dniach się wyleguje; okna w nich zastępują błony pęcherzowe, ognisko pośrodku sieni, z nawiązanym nad niem kociołkiem żelaznym, zwanym saganem, dla gotowanie mamałygi kukurydzianej, owego jedynego pożywienia włościanina, zastępującego mu chleb, barszcz i gotowaną strawę, bo opychają się oni tą mamałygą, jedząc ją to z mlekiem, to z serem owczym, to z kwasem lub z papryką, lub nareszcie tak w stanie naturalnym, wyrzuconą z kotła na niziutki okrągły stolik i krając ją nitką pomiędzy członków rodziny. Pieczonego chleba zaś zupełnie nie znają. Nie widać obok tych ziemlanek ani stajen, ani chlewów dla inwentarza; zwierzęta domowe, przeważnie owce i bawoły, mieszczą się w wykopanych w ziemi dołach, jako tako pokrytych darnią. Całe obejście gospodarskie otoczone rowami. Zboże młócą końmi na klepiskach, pod gołem niebem, a ziarno przechowują w głębokich jamach. Nigdzie ani jednego drzewka, ani kwitnącego krzaczka, tembardziej jakiegobądź kwiatka, bo lud tamtejszy niema najmniejszego poczucia estetycznego […] Brak wody płynącej, wszędzie jest wielki. Nawet nad rzekami nie widziałem nigdzie stawów, tak ślicznie upiększających nasze wiejskie krajobrazy […] Trudno co powiedzieć o tamtejszym ludzie wiejskim […] Mężczyźni rośli, bruneci, lecz nadzwyczaj leniwi, wszystkie roboty w domu i w polu spełniają kobiety, które wówczas uważane były jeszcze prawie jak niewolnice. Chłop zaś zaledwo dosiędzie konia dla poganiania bawołów w podróży, lub chodzi pieszo w step na polowanie chartami ślicznej i doskonałej porody i szczuje mnóstwo zajęcy, z których kobiety mięso na zimę w dzieżach solą. Resztę czasu przepędza leżąc na płaskim dachu swej ziemlanki i nieustannie paląc fajkę. Dziewczyna <fata formoszika>, bywa nieraz bardzo piękną, kobiety urodziwe w pierwszej młodości, bogatsze, obwieszone na szyi złotymi i srebrnymi jermełykami […] W latach dwudziestu wieśniaczka starzeje, a trzydzieści to istna baba”.
W 1857 roku Józef Dunin Karwicki uzyskał bezterminowy urlop i osiadł w rodzinnym majątku w Mizoczu. Rok później otrzymał dymisję z wojska i poślubił Krystynę Nykę, z którą spędził 40 lat swojego życia. Serdeczne wzmianki o żonie znajdują znaczące miejsce w jego pamiętnikach. Jako stały mieszkaniec Mizocza starał się pomagać lokalnej społeczności. Angażował się w różnego rodzaju sprawy publiczne, między innymi pełnił funkcję „mirowego pośrednika” , czyli z wyboru szlachty i włościan był w swym okręgu sędzią polubownym przy wprowadzaniu „listów nadawczych” po uwłaszczeniu chłopów.
Józef Dunin Karwicki zmarł 29 sierpnia 1910 roku w Mizoczu.
Oprac. Joanna Radziewicz