Wymarłe zawody – cz. 2

Przez wieki wykształciło się wiele profesji, które dawno już wyginęły, a wytwory ich rąk nadal cieszą nasze oczy. Zawody te wymarły lub są na wymarciu głównie z powodu mechanizacji, elektryfikacji i postępu technologicznego. Kołodziej, ludwisarz, powroźnik, rymarz, bednarz, cyrulik, druciarz, łaziebnik, sitarz, czy klikon to tylko niektóre z nich, które odeszły w zapomnienie.

Jeśli chodzi o druciarstwo, to pierwsze wzmianki o rzemieślnikach zajmujących się tym fachem pochodzą z XVIII wieku. Naprawiali oni sprzęty gospodarstwa domowego i wyrabiali drobne przedmioty domowego użytku z drutu. W tamtych czasach profesja ta cieszyła się dużym powodzeniem ponieważ w domostwach zawsze było coś do naprawienia. Wędrowni druciarze pochodzili głównie z biednych wsi górskich i podgórskich.

Po I wojnie światowej zawód zaczął zanikać, czego przyczyną było między innymi znaczące potanienie naczyń glinianych, których nie opłacało się drutować. Ostatni, nieliczni druciarze ograniczali swą działalność do wytwarzania drobnych wyrobów z drutu i domokrążczej sprzedaży.

Warto dodać, że druciarze stanowili jedną z najbardziej charakterystycznych i popularnych grup drobnych rzemieślników na terenie dawnej Monarchii Austro-Węgierskiej. Poza terenami ówczesnej monarchii Habsburgów, działali również na całych Bałkanach i na terenach dzisiejszej Polski. W początkach XX wieku na terenie dzisiejszej Słowacji było około 5 tysięcy druciarzy. W dwudziestoleciu międzywojennym liczba ta wielokrotnie zmalała. Produkcja skupiła się w niewielkich kooperatywach i oprócz drobnych wyrobów użytku domowego obejmowała głównie przedmioty ozdobne. Na Słowacji można obecnie obejrzeć dwie wystawy dokumentujące historię druciarstwa: w zamku Budatín i w Veľkém Rovném.

W dawnych wiekach bardzo popularnym rzemiosłem było także sitarstwo, którym zajmował się sitarz,  polegające na tworzeniu sit, prostych urządzeń służących do oddzielania od siebie metodą przesiewania obiektów mniejszych, mogących przejść przez oka sita, od większych, pozostających na powierzchni sita. W Polsce najbardziej znany ośrodek sitarstwa to Biłgoraj (lubelskie), którego tradycje sięgają XVI wieku. Przejeżdżając te okolice Ignacy Krasicki narzekał na zły stan dróg, ale tak komplementował sam Biłgoraj:

Zaszczyt jego wieloraki,

Sławny w sita i przetaki,

A co większa i w jubilery niepoślednie,

Jakoś wyborne klejnoty,

Po talaru pierścień złoty,

Diamenty wielkiej wagi,

Za dwa grosze trzy szmaragi.

Sitarze stanowili największą grupę zawodową w Biłgoraju. Wpływały na to dwa czynniki: po pierwsze - popyt na miejscowe sita, po drugie - brak innych możliwości zarobkowania. Sitarze byli zrzeszeni w cechu, który stał na straży jakości produkcji i chronił interesy swoich członków.

Zależnie od przeznaczenia sita różniły się wielkością, jeśli chodzi o powierzchnię roboczą oraz wielkością oczek. Siatkę wykonywano z końskiego włosia zaś obręcze na których ją rozpinano, zazwyczaj z sosny. Sita produkowano zimą. Natomiast wiosną i latem sitarz brał swoją produkcję na plecy i „szedł w świat” szukać nabywców.

Sit używano w gospodarstwach domowych, ale też w chemii, fizyce i przemyśle. W gospodarstwie domowym sita pozwalały przesiać mąkę i pozbyć się z niej zanieczyszczeń oraz „robaków” np. larw mącznika młynarka. Przetaki pozwalały oczyszczać ziarno z zanieczyszczeń. W młynach sita i przetaki umożliwiały segregację mlewa na asortymenty.

Przed pierwszą wojną światową działało w Biłgoraju szesnastu oprawiaczy sit, po jej zakończeniu tylko nieliczni wykonywali swój zawód.

W średniowieczu budową i naprawą pieców (pokojowych, kuchennych, chlebowych) trudnili się zdunowie. Jednak nie był to jeszcze wówczas zawód odrębny. Przygotowywaniem kafli i stawianiem pieców zajmowali się garncarze, którzy z czasem, gdy częściej piece stawały się standardowym wyposażeniem mieszkania podzielili się na: garncarzy i zdunów. Stąd zdunowie byli coraz liczniejsi i zakładali własne cechy. Nauka zawodu rozpoczynała się wcześnie, kandydat na zduna najpierw uczył się u mistrza, potem zostawał czeladnikiem. Czeladnik, aby zostać mistrzem musiał douczać się fachu wędrując przez dwa lata po świecie.

Piece kaflowe były konstrukcjami dość drogimi. Stać na nie było szlachtę, duchowieństwo, mieszczaństwo. Chłopi robili piece tylko w kuchni, „domowym sposobem” z gliny i kamienia, mające palenisko na polepie. Często były to piece typu „ruskiego”, które zajmowały 1/4 pomieszczenia i oprócz gotowania służyły jako miejsce do spania.

Główny koszt pieca stanowiły płytowe kafle: reliefowe i gładkie, jednokolorowe i wielokolorowe, jednakowe lub z różnorodnym planem tematycznym. W technice budowania pieców prawdziwą rewolucję spowodowało zastosowanie do ogrzewania węgla (XVIII/XIX w.). Spowodowało to konieczność budowy kanałów wewnątrz pieca i zastosowania rusztu w palenisku. Podobnym przełomem było zastosowanie w pomieszczeniach kuchennych kuchni angielskich (trzonów kuchennych) z paleniskiem przykrywanym płytami kuchennymi z fajerkami.

Na przełomie XIX i XX w. dawne niezależne cechy zostały podporządkowane izbom rzemieślniczym, które pilnowały wykształcenia rzemieślników, pilnowano odprowadzania podatków, wyłapywania i karania nieuczciwej konkurencji. Zwracano też uwagę na to, czy zdun zna przepisy bezpieczeństwa.

Po drugiej wojnie światowej, jeszcze przez wiele lat głównym źródłem ciepła w mieszkaniach, nawet na wyższych piętrach były piece. Pod koniec lat pięćdziesiątych przewagę zaczęło zdobywać ogrzewanie centralne. Zduństwo stało się zanikającym zawodem. Na przełomie wieków XX/XXI nastąpiło niewielkie ożywienie w tej branży, gdyż wzrosło zainteresowanie tradycyjnymi metodami ogrzewania. Zdunowie zajęli się też budową kominków, jednak specjalistów jest niewielu, a szkoły zawodowe zaniechały kształcenia w tym kierunku.

Jest jeszcze grupa zawodów o których dzisiaj już nikt nie pamięta, a które kiedyś były codziennością. Przykładem może być cyrulik inaczej balwierz, który od średniowiecza był „lekarzem od wszystkiego i niczego”. Wykonywał proste zabiegi, leczył niektóre choroby, zajmował się upuszczaniem krwi, wyrywaniem zębów czy nawet goleniem. Swoją wiedzę i umiejętności opierał na medycynie ludowej i doświadczeniu. Funkcje balwierza często pełnił tzw. łaziebnik, który pracował w łaźniach publicznych, przygotowywał kąpiele, stawiał bańki i golił. Klikon natomiast znany szerzej jako krzykacz miejski, był odpowiedzialny za ogłaszanie nowin na ulicach miasta. Najczęściej powtarzał słowa władcy lub obwieszczał ważne wydarzenia. W niektórych miastach Europy można jeszcze spotkać klikonów, którzy stanowią przede wszystkim atrakcję turystyczną. Był też ktoś taki jak:

  • folusznik, czyli rzemieślnik trudniący się przygotowywaniem tkanin i czyszczeniem ubrań. Folusznik folował sukno w celu zagęszczenia tkaniny i oczyszczenia jej z tłuszczów i klejów;
  • konwisarz, który zajmował się wyrobem (odlewaniem lub wykuwaniem) i obróbką przedmiotów z cyny i spiżu. Konwisarstwo znane jest od wczesnego średniowiecza;
  • karpiniarz - rzemieślnik zajmujący się wykopywaniem karp pozostałych po ścięciu drzewa i przygotowaniem ich do obróbki,
  • i wielu innych

Zawody rzemieślnicze, o którym wyżej wspominano, jeden po drugim trafiają na listy „zawodów ginących”. Znikają wypierane przez tańszą, masową produkcję – co często znaczy -  byle jaką. W dzisiejszych czasach jakość przedmiotów codziennego użytku nie jest już tak bardzo doceniana. Masowa produkcja spowodowała, że wytwory ludzkich rąk stały się dobrem luksusowym, na które nie ma zbyt wielu nabywców. Poza tym, we współczesnych czasach, wiele z tych  zawodów po prostu nie miałoby racji bytu…

Oprac. Aleksandra Szymańska

Źródła:

  • A. Skuza, Ginące zawody w Polsce, z serii: „Ocalić od Zapomnienia”, Warszawa 2006
  • Wawruch, Zanikające zawody na wsi, [w:] „Rocznik Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie”, 2007 t. 24 szlakginacychzawodow.com.pl
  • szlakginacychzawodow.com.pl
  • ginacezawody.eu

 

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter

Tajemnice damskiej garderoby…

Na przestrzeni wieków moda kobieca podlegała wielu przeobrażeniom, głównie w wyniku przemian społecznych, jak również na skutek ewolucji technik produkcji. Największe zmiany obejmowały okres od Wielkiej Rewolucji Francuskiej, aż po Secesję.

Osiemnastowieczne suknie choć obfite w formie i zróżnicowane w konstrukcji, krojono  i szyto bardzo oszczędnie, tak by w pełni wykorzystać każdy skrawek jedwabiu. Stroje ówczesnej arystokracji, szlachty i zamożnego mieszczaństwa, zarówno męskie, jak i damskie, z racji użytych tkanin i ręcznego wykonania były bardzo kosztowne. Dlatego wszelkiego rodzaju przeróbki i drobne naprawy były na porządku dziennym. Suknie wymagały wówczas noszenia osobnego gorsetu, wykonanego z grubej i mocnej bawełny lub lnu. Pełniły one jednocześnie rolę podszewki chroniącej delikatny jedwab przed bezpośrednim kontaktem z ciałem. Podszewka stanowiła podstawę konstrukcji pod fiszbiny gorsetu.

Technika ręcznego tkania jedwabiu powodowała, że tkaniny odzieżowe w tym czasie były bardzo wąskie, szerokości 30-60 cm. Obszerne suknie wymagały więc użycia wielu brytów tkaniny.

W XVIII wieku modnym elementem mody damskiej były pikowane spódnice w różnych kolorach – od kremowego po intensywne odcienie żółci czy niebieskiego. Wzór był najczęściej umieszczany u dołu, tworząc dekoracyjny fryz biegnący wokoło. Górną powierzchnię spódnicy ozdabiano często ornamentem ukośnej kraty, karpiej łuski bądź półksiężyca.

Po Wielkiej Rewolucji Francuskiej popularne stały się suknie nawiązujące do tradycji antycznej – z wysoko podniesioną talią, przebiegającą tuż pod biustem, sznurowane z tyłu na wysokości stanika. Umieszczone pod sznurowaniem marszczenia tworzyły delikatny tren. Delikatność i ażurowość tych sukien wymagały noszenia pod nimi długich, jedwabnych halek.

Dzięki udoskonalonym technikom podwyższania stopnia bieli włókien celulozowych i wytwarzania delikatnych tkanin bawełnianych o gładkich powierzchniach, materiały te stały się towarem ekskluzywnym, konkurencyjnym dla królującego do tej pory jedwabiu.

W latach 20. XIX wieku wróciła moda na suknie jedwabne. Nadal została utrzymana wysoko podniesiona linia talii, jednak delikatne i wąskie rękawy empirowych sukien z czasem zaczęły stawać się coraz bardziej obszerne, ostatecznie przybierając formę o profilu „Baraniego udźca”. Monstrualnych rozmiarów rękawy zaczęły się pojawiać około 1830 roku. Zaczęto również stosować kloszowane halki, zapowiadające modę na suknie wsparte na krynolinach.

W XIX wieku dużą popularnością cieszyła się jedwabna mora, z której szyto zarówno stroje wizytowe, jak i rozmaite wyroby pasmanteryjne. Kobiety chętnie zakładały dwuczęściowe suknie na tiurniurze, uszyte z jedwabnej satyny. Bluzka gorsetowa była usztywniana wewnątrz fiszbinami, a spódnica obficie ozdabiana falbanami, marszczeniami i koronką, zaś u dołu riuszami i odpinanym trenem. Tył spódnicy wypełniała tiurniura, w postaci małej poduszeczki, jak również w formie dużej, zbudowanej ze stalowych, giętkich obręczy, długiej tiurniury sięgającej od pasa aż po dół spódnicy. Pomimo swej obszerności były one bardzo lekkie i elastyczne, dzięki czemu nie utrudniały poruszania się.

W XIX wieku szyto też dwuczęściowe suknie spacerowe z lekko wydłużonym tyłem, i niekiedy z bufiastymi rękawami. Często posiadały one dyskretnie kieszonki, w których można było ukryć małe przedmioty. W celu zabezpieczenia spódnic przed nadmiernym zabrudzeniem na ich krawędzie naszywano płócienne, często impregnowane listwy lub wytrzymałe na ścieranie pasmanterie. Ponadto aksamitne wykończenia miały zminimalizować ryzyko potknięcia w wyniku zaczepienia spódnicy obuwiem.

Suknie letnie szyto z delikatnych tkanin bawełnianych lub jedwabnych. Wzmożona aktywność fizyczna na świeżym powietrzu wymagała uproszczenia kroju, przy zachowaniu zgodnej w obowiązującymi trendami formy. W sukniach tego typu w miejsce usztywnianego fiszbinami stanika z klinów wszywano stanik wykonany z jednego fragmentu tkaniny, dodając tylko troczek do sznurowania. Prostota kroju często nie przekładała się na wygodę noszenia, bowiem nienaturalnie szczupła linia spódnicy wymagała noszenia gorsetu.

Pojawiające się nowinki techniczne, jak rower oraz rosnąca popularność znanych od dawna, ale do tej pory zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn sportów, w połączeniu ze zmianami obyczajowymi, wymusiły daleko idące zmiany formy damskiego ubioru dziennego, stopniowo zmierzające do powstania stroju sportowego. Kobietom przestały wystarczać spacery i konne przejażdżki. Zaczęły jeździć na rowerze, nartach, łyżwach, grać w tenisa, krykieta i golfa.

Pierwsze sportowe stroje dla kobiet były zwyczajnymi, pozbawionymi nadmiernych ozdób, modelami odzieży codziennej, o maksymalnie uproszczonym kroju. Noszono wówczas długie spódnice i bluzki lub tzw. strój amazonki, czyli długą spódnicę i lekko wydłużony z tyłu żakiet, pod który zazwyczaj zakładano mniej lub bardziej elastyczny gorset. Pojawiły się również specjalne stroje gimnastyczne dla dziewcząt, składające się z zapinanej z przodu bluzki oraz bufiastych spodni sięgających tuż za kolano, zwanych bloomers. Obszerne spodnie i luźna bluzka dawały swobodę ruchu podczas wykonywania ćwiczeń, jednocześnie zapewniając stosowność stroju na miarę ówczesnej obyczajowości.

Stopniowa zmiana obyczajów przyniosła zmiany w damskiej modzie. Na przełomie XIX i XX wieku pojawiły się coraz liczniejsze głosy krytyki na temat szkodliwości noszenia gorsetów. Spotkało się to z szybką reakcją producentów, którzy zaczęli wprowadzać na rynek nowe, ulepszone modele, pozwalające na utrzymanie nienagannej figury i jednoczenie nie zagrażające zdrowiu kobiet.

W połowie XIX wieku rozpoczęły się  procesy uprzemysławiania i próby masowej produkcji odzieży. Odzież konfekcjonowaną opracowywano zgodnie z panującymi trendami, chociaż pojawiały się opinie, że są to wyroby gorszego gatunku od tych szytych ręcznie, na miarę. Początkowo nie była ona oznakowana tzw. rozmiarówką. Przy strojach były umieszczone papierowe metki określające najczęściej wzrost czy wiek. W katalogach wysyłkowych, które stały się bardzo popularne pod koniec XIX wieku podawano przedział możliwych wymiarów, na podstawie których można było złożyć zamówienie. Umieszczano też schematy instruujące jak prawidłowo pobrać miarę.

Wielkie domy handlowe zajmujące się sprzedażą odzieży oferowały również drobne usługi krawieckie umożliwiające dokonywanie drobnych poprawek. Z czasem odzież konfekcjonowana nabrała większego znaczenia. Szeroki asortyment i różnorodność cenowa sprawiły, że była dostępna niemal dla wszystkich, niezależnie od pozycji czy zasobów finansowych.

Założona przez Bogusława Hersego, i prowadzona przez kolejne pokolenia rodziny Herse, firma odzieżowa zdobyła renomę najbardziej znanego i ekskluzywnego domu mody działającego na ziemiach polskich. Dysponował on największą, najnowszą i najlepszą ofertą, zarówno gotowych modeli, jak i tych, szytych na miarę. Oprócz sukien, kostiumów i kapeluszy, dom mody posiadał w swoim asortymencie szeroki wybór okryć wierzchnich, tkanin, futer, wachlarzy, galanterii, a nawet dywanów. Obok modeli własnych firma mogła poszczycić się kolekcją pochodzącą od wybitnych krawców z Paryża czy Wiednia. Bogusław Herse oferował swoim klientkom zarówno stroje bardziej tradycyjne, jak i te reprezentujące najnowsze trendy i kierunki mody.

Pierwsze stroje z metkami zaczęły się pojawiać od drugiej połowy XIX wieku – początkowo w ekskluzywnych, a następnie w wielkich domach mody. Zawierały przede wszystkim nazwisko kreatora, krawca bądź nazwę domu towarowego, czasami również numer seryjny i rozmiar. Nie umieszczano na nich informacji o składzie surowcowym i zasadach konserwacji. Do eksponowanej odzieży przypięty był biały kartonik z ceną.

W opisach katalogowych na pierwszym miejscu wskazywano na surowiec, z którego produkt został wykonany, a następnie walory estetyczne i cechy materiału, jak niegniotliwość, delikatność, wytrzymałość czy mięsistość. Często podkreślano łatwość prania. Następnie skupiano się na kroju i dekoracjach. Na koniec podawano możliwości wyboru wariantów kolorystycznych czy deseniowych oraz zakres rozmiarów. Do końca XIX wieku stroje były wytwarzane wyłącznie z materiałów z włókien naturalnych.

Damskie bluzki zestawione ze spódnicą zaczęły być modne już w czasach krynolin. Szyto je z delikatnych tkanin, takich jak: muśliny, batysty, tafty czy płótna. Były pozbawione fiszbin, jednak często noszono pod nimi gorset. Na przełomie XIX i XX wieku, secesyjne bluzki połączone z różnego rodzaju spódnicami znajdowały się w szafie niemal każdej kobiety. Nadawały się zarówno jako strój wizytowy, jak i codzienny. Różnica polegała przede wszystkim na obfitości ozdób. Eleganckie bluzki zdobiono pięknym haftem i koronkami. Te  noszone na co dzień były dużo skromniejsze. Dzięki prostocie fasonów, można je było kolekcjonować i wytwarzać masowo metodami przemysłowymi.

Na początku XX wieku słynny malarz i scenograf  Mariano Fortuny wraz z żoną, Henriette Negrin, zaprojektował nowy model sukni, której ogólna forma nawiązywała do tradycji antyku. Była ona uszyta z jedwabnej satyny, w której marszczenia były opracowane przez samego artystę i miała formę prostej tuniki, składającej się z dwóch brytów tkaniny zszytych ze sobą po bokach.  Wzdłuż bocznych szwów i na ramionach były naszywane dekoracyjne szklane koraliki. Projektant sam komponował kolory barwników, tworząc niezwykłą gamę odcieni. Połączenie struktury materiału, plis i koloru powodowało, że suknia w wyjątkowy sposób odbijała światło. Plisy nadawały tkaninie sprężystości, dzięki czemu całość idealnie dostosowywała się do kobiecej sylwetki. W celu zachowania właściwych cech materiału, suknie te wymagały specjalnego przechowywania – w formie lekko skręconego zawiniątka umieszczano ją w małym, okrągłym pudełku.

W latach 20. XX wieku nastąpił wzrost produkcji sztucznych włókien celulozowych. W ofertach sklepów i katalogach wysyłkowych pojawiły się tkaniny i stroje wykonane z włókien wiskozowych lub z mieszanek wiskozy z innymi włóknami (bawełną, jedwabiem). Były one tańsze od odzieży wykonanej z tkanin naturalnych, stąd ich duża popularność wśród ówczesnych odbiorców.

Suknie w formie tuby nie eksponującej bioder z lekko obniżoną talią były bardzo modne i charakterystyczne dla mody Art. Déco lat 20. XX wieku. Najczęściej nie posiadały podszewek, miały prosty krój i często były krojone z jednego rodzaju materiału. Wytworność strojów wizytowych i balowych tego okresu polegała przede wszystkim na zastosowaniu bogatej dekoracji wykonanej cekinami, koralikami i dżetami.         

Fiszbiny stanowiły jeden z najważniejszych elementów mody minionych wieków. Występowały w niemal każdym modelu odzieży, od strojów codziennych, po stroje wizytowe i balowe. Wszywano je w rozmaity sposób, w zależności od rodzaju użytej tkaniny, dbając przy tym by były właściwie zabezpieczone, nie niszczyły sukni i gwarantowały swobodę ruchów. Najczęściej fiszbiny zamykano w wyprofilowanych, zgodnie z ich układem, wykonanych w podszewce tunelach. Stosowano też fiszbiny stalowe z rzędem drobnych dziurek, które biegły wzdłuż jej środka. W odzieży szytej z delikatnych tkanin jedwabnych umieszczano je i zaszywano w podłużnych kieszeniach. Precyzja i ogólna estetyka wszycia fiszbin, obok jakości użytych materiałów, dekoracji i kroju, stanowiła o klasie stroju.

W XIX i na początku XX wieku damska odzież codzienna była zapinana z przodu, zapięcia były widoczne i niejednokrotnie pełniły funkcję dekoracyjną. Modele wizytowe mogły mieć zapięcia z przodu lub z boku, natomiast w wykwintnych sukniach balowych były one ukryte i umiejscowione  z tyłu. Stroje mniej oficjalne zazwyczaj zapinano na guziki, natomiast bardziej okazałe kreacje – na drobne haftki, dyskretnie ukryte w fałdach i plisach staników i spódnic. Zapięcie okazałej sukni mającej kilkadziesiąt haftek, guziczków czy zatrzasków ulokowanych w różnych miejscach nierzadko wymagało wiele czasu, cierpliwości i sprawności dłoni.

Dbałość o zachowanie odzieży w odpowiednim stanie należała do pani domu. Majętna dama nie prała garderoby samodzielnie tylko zlecała takie prace służbie. Po każdorazowym użyciu stroje były sprawdzane pod kątem czystości. Ówczesne sposoby prania były na tyle niedoskonałe, że tylko dzięki szybkiemu wychwyceniu świeżych plam udawało się je usunąć. Bieliznę, która miała bezpośredni kontakt z ciałem prano dość często. Płócienna bielizna była prana w mydle spienionym w letniej, miękkiej wodzie (deszczowej lub rzecznej). W dużych miastach, gdzie dostęp do rzeki był utrudniony bądź niemożliwy, do prania garderoby używano wody ze studni, zmiękczając ją sodą. Zalecano również dosypywanie popiołu drzewnego, który miał ograniczyć zużycie mydła. Chcąc podnieść stopień bieli do ostatniego płukania dodawano farbkę w proszku, ultramarynę lub indygo, które dawało odcień lekko niebieski. W celu nadania odpowiedniej sztywności bielizna była krochmalona.

Tkaniny kolorowe były prane w letniej wodzie z dodatkiem mydlin. Stosowano też starte, surowe ziemniaki, które w formie pasty nakładano na cały materiał. Miało to chronić kolor i skutecznie usuwać plamy. Po praniu odzież była zawijana w białe płótno i jeszcze wilgotna maglowana.

Odzież jedwabną należało moczyć w letniej lub zimnej wodzie, nakładając na tkaninę rodzaj pasty wykonanej z miodu i szarego mydła z dodatkiem mocnego spirytusu. Po wykonaniu tej czynności garderobę starannie płukano w zimnej wodzie i jeszcze wilgotną prasowano rozgrzanym żelazkiem.

Cerowanie i innego rodzaju czynności naprawcze należało wykonać przed praniem.

Oprac. Joanna Radziewicz

Na podstawie książki P.K. Farysia „Ubiór kobiecy i jego tajemnice 1780-1930”. Warszawa: Wydaw. DIG, 2014.

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter