Zima w ziemiańskim dworze

Życie w ziemiańskim dworze w przedwojennej Polsce wyznaczały pory roku, codzienne czynności, obyczaje, święta i zabawy. Cykl zmieniających się pór roku podkreślał naturalny i nierozerwalny związek z przyrodą wiejskiego życia we dworze, toczącego się wokół prac rolniczych i w rytmie dorocznych świąt… Zima była trudnym czasem dla mieszkańców dworu, drogi często były nieprzejezdne, utrzymanie ciepła w pomieszczeniach stanowiło nie lada problem, a oświetlenie było niezmiernie skromne. Mimo to zimę określano jako najspokojniejszy czas w gospodarstwie. Skupiano się na przygotowaniach do świąt Bożego Narodzenia, karnawale, polowaniach oraz, jeśli pogoda na to pozwalała, wizytach u najbliższych. Narzekano też na nudę i monotonię, którą starano się wypełniać na różne sposoby …

 

Zima we dworze zaczynała się od przygotowań do świąt Bożego Narodzenia. Mrozy i śniegi, które przychodziły po jesiennych błotach, całkiem odmieniały wiejskie życie. Dobra sanna pozwalała na wyjazdy do miasta, na wizyty u najbliższych, przyjmowanie gości. Z pamiętnika Marii Czapskiej: „Drogi były rozjeżdżone chłopskimi jednokonnymi saniami, trzeba, więc było zaprzęgać koń przed koń, a wymijanie innego zaprzęgu było trudną operacją, konie wpadały w kopny śnieg po brzuchy i sanie łatwo się przewracały zjeżdżając z ubitego wysoko toru…”.

W okresie przedświątecznym szczególnie wypatrywano najbliższych. Młodzież wracała do rodzinnych dworów ze szkoły, przyjeżdżały dorosłe dzieci i dawno nie widziani krewni. Z początkiem adwentu cichły bale i huczne zabawy.

Wigilijny poranek rozpoczynano polowaniem, co jak głosił jeden z przesądów myśliwskich, zapewniało szczęście przez cały nadchodzący rok. Łupem myśliwych padały przede wszystkim zające, ale także lisy, dziki, bażanty, króliki i kuropatwy. Po polowaniu należała się wszystkim koniecznie postna, przekąska. Zawsze podawano wódkę na rozgrzewkę. W wigilijnych łowach uczestniczyli także mali chłopcy, zaś broń była bardzo popularnym prezentem gwiazdkowym dla ziemiańskich synów.

Do Wigilii, nazywanej też wilią lub kucją, najczęściej nakrywano w jadalni. Przeznaczano na ten cel najlepszą zastawę. Zakończeniem wigilijnego wieczoru był udział w pasterce. W niektórych, bardziej okazałych dworach, w których urządzono kaplice, ksiądz proboszcz odprawiał pasterkę na miejscu.

Uważano, że najcenniejszą cechą ziemiańskiej wigilii jest jej bliska sercu „swojskość” znanego, powtarzanego od pokoleń rytuału, a zarazem głęboka duchowość. Oczekiwanie na Narodziny Pańskie we dworze, który po tragedii rozbiorów stał się symbolem przetrwania polskości i ziemiaństwa, miało budować poczucie rodzinnej, religijnej, a także narodowej więzi.

 

Ogrzewanie dworu

Czas świąt był radosną chwilą dla wszystkim domowników, ale zima dopiero się zaczynała i należało zadbać o tak przyziemne sprawy jak ogrzanie domu, oświetlenie, ciepłe ubrania. Jak pisał Wańkowicz o corocznych przygotowaniach do zimy we dworze: „Kiedy tylko pierwsze przymrozki ścisnęły ziemię, rozbłyskiwały łuną świetlną o godzinie przedświtu – piece. Dom przepełniał zaciszny trzask spopielających się żywicznych polan”. W ostre zimy utrzymanie zadowalającej temperatury wewnątrz dworu było dużym problemem. Zazwyczaj część pomieszczeń zamykano, koncentrując życie domowe na mniejszej powierzchni, którą łatwiej było ogrzać. Na początku XIX w. stosowano zarówno piece, jak i kominki, przed snem ogrzewano pościel za pomocą szkandeli, napełnianych wrzątkiem i wsuwanych pod prześcieradło.

Kominki dawały ciepło tylko w swojej bliskości, im większy pokój, tym większy kominek był konieczny, aby uzyskać zadowalającą temperaturę, a za taką uważano 12 stopni Celsjusza. W zamożnych rezydencjach kominki bywały wznoszone z kamienia, bogato rzeźbione, obrabiane piaskowcem lub marmurem. Niestety były mało wydajne, zużywały ogromną ilość opału. Piece natomiast były praktyczniejsze i wygodniejsze, zwłaszcza, kiedy w II połowie XIX w. coraz popularniejszym opałem stawał się węgiel kamienny.

Aby chronić się przed chłodem, dwory wyposażano również w podwójne drzwi zewnętrzne, na zimę obijane słomą i podwójne okna.

 

Stroje na zimę

W niedogrzanym dworze ubierano się ciepło. Niektóre kobiety nosiły grube watowane suknie, godząc się na szpecące zniekształcenie figury. Na zimę stroje szyto z flaneli i wełny. Zimą ciepłą bieliznę zakładano nie tylko na dzień, ale i na noc do łóżka. Wełniany lub barchanowy kaftanik pod nocną koszulę zalecano dbającym o siebie kobietom. Ubranka dla dzieci chętnie szyto z tzw. merynosu.

Dość powszechnie używano zimą zbyt lekkiego obuwia. Jeszcze do połowy XIX w. szyto takie same buty na prawą i lewą nogę – były z tak cienkiej skórki, że łatwo dopasowywały się do stopy. Niestety były nieodpowiednie na zimowe spacery. Jak wspominała Maria Czapska: „Cierpiałyśmy zimą stale na odziębliny rąk i nóg, nie pamiętam ani ciepłych pończoch, ani pantofli filcowych. Zalecano moczyć nasze kończyny w rozgotowanych kasztanach, co było obrzydliwe i nie przynosiło żadnej ulgi”.

W czasach, gdy nie znano antybiotyków i nawet zwykła angina mogła zabić, lękano się mrozu i wiatru. Starano się na różne sposoby wzmacniać odporność i zapobiegać chorobom. W niektórych dworach surowy system hartowania doprowadzano niemal do absurdu. Zalecano mycie się tylko w zimnej wodzie, co wzmacnia organy i tak czułemi nie czyni na wpływ powietrza”.

Karnawał, czas wolny i prace w gospodarstwie

Wiele ziemiańskich rodzin na zimowe miesiące opuszczało swoje wiejskie siedziby. Na miejscu pozostawała część służby.

Na dłuższe pobyty w mieście decydowano się także w okresie karnawału. Średniozamożne ziemiaństwo, jeśli wychowywało dorastające córki, mogło zaprezentować je w lepszych sferach.

Bale urządzano rzecz jasna nie tylko w karnawale, ale jak nakazywała tradycja, właśnie przez tych kilka zimowych tygodni bawiono się, flirtowano, odwiedzano sąsiedzkie dwory szczególnie chętnie. Co ciekawe, wieczór i noc sylwestrową spędzano zwykle w spokojnej, rodzinnej atmosferze. Dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym upowszechnił się zwyczaj urządzania sylwestrowych balów.

Zimą, gdy w gospodarstwie nastawał spokojniejszy czas, robotnicy we dworze szykowali narzędzia na sezon letni, robili sieci, przygotowywali gont na pokrycie i reperacje dachów w folwarku. Dbano, aby kury nie przemarzły w silne mrozy, zwierzęta te stanowiły bowiem ważną dziedzinę gospodarstwa. O zimowych obowiązkach pisała „Ziemianka Polska” w 1927 r.: „w ciągu trzech miesięcy zimowych należy pokryć krowy, zamówić nasiona ogrodnicze. Zachęcić do zrobienia lodowni w każdej wsi. Przypomnieć o robieniu przerębli, by ryby nie posnęły”. Przygotowanie lodowni należało do ważniejszych zimowych prac we dworze. Gdyby w porę nie zwieziono lodu, nie byłoby gdzie przechowywać szybko psującej się żywności, zapasy mięsa, dziczyzny czy masła poszłyby na straty.

Zima była też okresem wytężonej młocki, która zaczynała się już w końcu żniw, a trwała niekiedy aż do wiosny. Na ziemiach polskich w I połowie XIX w. nadal oddzielano ziarna zbóż od kłosów za pomocą cepów.

W niektórych dworach zajmowano się prowadzeniem inspektów i uprawą egzotycznych roślin w tzw. pomarańczarniach, czyli oranżeriach. Zima była też czasem przędzenia lnu i wełny, tkania płótna, samodziałów. Od grudnia pełną parą pracowały dworskie gorzelnie. Praca ta uchodziła za szczególnie ciężką, ale i lepiej opłacaną.

Na zimową monotonię i nudę w wiejskim odosobnieniu narzekano często. Mieszkanki dworu podejmowały się często prowadzenia szkółek dla włościańskich dzieci, aby jakoś przetrwać ten zimowy czas. Uczyły je rachunków, czytania, szycia, haftu, robienia koronek. Anna z Działyńskich Potocka we dworze w Rymanowie założyła szkołę rzeźbiarską dla chłopców. Chłopców uczono np. wykonywania prostych przedmiotów z drewna.

Na rozmowy, wspólne czytanie lub muzykowanie mieszkańcy dworu zbierali się zwykle w pokoju bawialnym. Teresa z Potworowskich Tatarkiewiczowa wspominała: „gromadzili się wszyscy obecni, ktoś głośno czytał jakieś nowości literackie, panie haftowały modne wówczas robótki lub stawiały pasjansa, moja matka grała na fortepianie … Zacisznie i przytulnie było przy zamkniętych okiennicach”.

Przy tak spędzanych wieczorach ważne było oświetlenie, które w tych czasach było niezmiernie skromne. Na początku XIX w. używano tzw. łojówek, które niosły wokół niemiły swąd. Świece stearynowe z bawełnianymi knotami na ziemiach polskich zaczęły być w powszechnym użyciu dopiero w latach 40-tych XIX w. Zużycie świec starano się jednak ograniczać, nawet w pałacu w Wilanowie nie pozwalano sobie na rozrzutność: w latach 20-tych XIX w. przez tydzień zużywano zaledwie 120 świec. Tylko podczas przyjęć, świąt i balów wnętrza dworów jaśniały w pełnym blasku.

Poza świecami źródłem światła we dworze były lampy, których „chędożenie” należało do codziennych porannych obowiązków służby. Wynalezienie lampy naftowej w II połowie XIX w. nie wyrugowało całkowicie z użycia lamp olejnych. Lamp naftowych, olejnych, a nawet świec jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym nadal powszechnie używano w większości dworów. Elektryfikacja była najbardziej zaawansowana w zachodnich regionach II RP. W Wielkopolsce jeszcze przed I wojną światową kilkadziesiąt polskich majątków mogło korzystać z dobrodziejstwa prądu.

Jednak im dalej na wschód, tym rzadziej w majątkach spotykało się instalacje elektryczne, nie było ich nawet w wielu pałacach arystokracji. Zamoyscy do swojej eleganckiej łazienki w Kozłówce musieli zabierać naftową lampę. Tak pisał o litewskich Cytowianach Andrzej Romer: „Elektryczność pojawiła się u nas dopiero w 1935 lub 1936 r. To był wielki postęp! Można było wreszcie usunąć obrzydliwe, kopcące lampy karbidowe i naftowe. Była „własna” elektryczność: generator kupiony przez ojca dawał światło w domu od zmierzchu do 10 wieczorem, a w zimie rano i wieczorem w oborach i stajniach”.

W marcu, gdy dnie już były coraz dłuższe, na drogach tworzyły się roztopy, a na niebie zjawiały się pierwsze jaskółki zapowiadano zbliżającą się wiosnę. Zaczynał się nowy czas dla życia dworu, zwiastujący Wielkanoc, bardziej aktywny, cieplejszy i spędzany na świeżym powietrzu. Wraz z nastaniem wiosny ziemianie oddawali się już innym pracom i rozrywkom, zmieniał się ich codzienny rytm dnia, rozpoczynały się roboty w polu, ruszały końskie jarmarki oraz niecierpliwe czekano na Zielone Świątki podczas których urządzano wystawne bale… Ale to już opowieść na inną okazję …

Oprac. Aleksandra Szymańska

Źródła:

  • M. Czapska, Europa w rodzinie, Warszawa 1989
  • A. Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między wsią a miastem, Poznań 2001
  • M. Łozińska, W ziemiańskim dworze – codzienność, obyczaje, święta, zabawy, Warszawa 2010
  • Obyczaje w Polsce: od średniowiecza do czasów współczesnych, praca zbior. pod red. A. Chwalby, Warszawa 2005
Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter