Spółdzielczość lekarstwem na kryzys

W dobie globalizmu swobodny przepływ kapitału nie musi liczyć się z granicami państw. Kapitał, mając swobodę w wyborze kierunków ekspansji, ma władzę i siłę, czego już nie można powiedzieć o państwach narodowych. Międzynarodowy kapitał stał się suwerenem, a państwa jego petentami, zmuszanymi do przeprowadzania takich regulacji prawnych, które przyjazne są kapitałowi, a nie gospodarkom narodowym. W ten oto sposób traci też na znaczeniu samo  pojęcie społecznej gospodarki rynkowej. Mimo, że w Konstytucji RP ustrój gospodarczy państwa został  zdefiniowany jako  społeczna gospodarka rynkowa, to praktyka rządzenia bywa trochę inna.

Istotną część społecznej gospodarki rynkowej stanowi spółdzielczość. Tworzenie przyjaznej dla niej atmosfery i dobrego ustawodawstwa powinno być wyzwaniem dla rządzących. Jeśli  mają  oni niewielki wpływ na procesy globalizacji, to mogliby w zamian,  gdyby chcieli, być bardziej  kreatywni  w stosunku do tego, co wciąż jeszcze zależy od ludzi i ich aktywności. Chodzi o ten istotny margines, którego nie wchłoną procesy globalizacji, bo nie jest on im do niczego potrzebny, ale mogą go unicestwić przy pomocy państwa, bądź nawet jego bierności. Kraje starej Unii już dawno to zrozumiały, tworząc przyjazne prawo dla spółdzielczości. W Polsce do takiego zrozumienia droga bardzo daleka.

 

Ruch spółdzielczy, choć ma zasięg światowy, to jednak nie ma szans, aby konkurować z globalizmem. Jest jednak istotną dla niego alternatywą. Jego znaczenie nabiera szczególnej wagi w czasach kryzysu. Spółdzielczość jest bowiem ofertą dla ludzi aktywnych, a więc takich, którzy nie chcą czekać aż ze światowym kryzysem uporają się rynki finansowe lecz wolą swój los wziąć w swoje ręce.

Biznes spółdzielczy nie jest zwykłym biznesem, gdyż opiera się on na wspólnotowych wartościach solidarności i pomocniczości. Jego celem nie jest maksymalizacja zysku dla samego zysku lecz zaspokajanie potrzeb ludzkich. Taką świadomość starają się budować polscy spółdzielcy. Nie jest to łatwe, gdyż spółdzielczość w Polsce generalnie nie cieszy się  estymą. Lansowany model indywidualizmu i konsumpcjonizmu sprawił, że spółdzielczość w dużym stopniu zniknęła ze świadomości społecznej. Z drugiej zaś strony złe ustawodawstwo, stawiające bariery dla rozwoju tego  ruchu, nie pozwala spółdzielczości w pełni zademonstrować  jej możliwości. To wszystko sprawia, że polska spółdzielczość wprawdzie egzystuje, ale nie rozwija się tak dobrze, jak w innych krajach, gdzie stosunek do niej jest zupełnie inny na wszystkich szczeblach władzy, w tym także – co szczególnie ważne – władzy samorządowej.

Tymczasem jej znaczenie, przy przyjaznym ustawodawstwie, o które toczy się nieustanna batalia, mogłoby być istotne w czasach kryzysu. Wspólnota może więcej, a spółdzielczość jest przecież wspólnotą  najpierw ludzi, a na drugim miejscu kapitału. Wzorce innych państw pokazują, że funkcjonujące w agresywnym kapitalizmie szczególnie małe i średnie przedsiębiorstwa znacznie mogłyby polepszyć swoją sytuację na rynku poprzez współpracę w systemie spółdzielczym. Tak jest chociażby w Niemczech, by nie szukać daleko. Najpierw Niemcy uczyli się od nas dobrych praktyk spółdzielczych, a teraz sytuacja odwróciła się: to my powinniśmy uczyć się od nich, jak chronić narodowy biznes przed ekspansją wielkich korporacji. Małe i średnie przedsiębiorstwo samo nie jest w stanie dobrze funkcjonować na rynku. Może to jednak robić w systemie spółdzielczym poprzez chociażby wspólne zakupy z innymi podmiotami, wspólny marketing itp. i to nie na zasadzie franczyzy lecz poszanowania  odrębności i podmiotowości każdego z uczestników procesu. W Polsce ta świadomość dotarła w pierwszej kolejności do banków spółdzielczych, które zainicjowały wspólne akcje promocyjne z dobrym zresztą skutkiem. Ten kierunek może być także atrakcyjny dla innych, nie tylko spółdzielczych podmiotów prawnych, w tym małych i średnich spółek kapitałowych, które – zrzeszając się w spółdzielnie – mogłyby znacznie polepszyć swa sytuację na trudnym, wymagającym rynku. Tak jest w Niemczech, Francji czy Włoszech. W Polsce ten proces jest na etapie raczkowania. Barierę stanowią przepisy podatkowe polegające na tzw. podwójnym opodatkowaniu. Płaci ten podatek najpierw sam podmiot wchodzący w skład spółdzielni, a następnie sama spółdzielnia. Nie tylko ja mam duże wątpliwości, czy te przepisy są zgodne z Konstytucją RP.

Spółdzielczość jest szansą zawodowej i społecznej aktywności dla  ludzi w każdym wieku, tak absolwentów wyższych uczelni uganiających się za umowami śmieciowymi, jak i osób po pięćdziesiątym roku życia. Mamy liczne tego przykłady w postaci spółdzielni socjalnych. Powstaje ich coraz więcej, często tworzą je ludzie młodzi. Na naszych oczach zmienia się zakres pojęciowy spółdzielni socjalnej. Jeszcze do niedawna utożsamialiśmy je z osobami zagrożonymi wykluczeniem społecznym . Dziś są to prężne, nowoczesne firmy łączące w sobie cechy podmiotu gospodarczego i organizacji pozarządowej. Takich podmiotów zapewne powstawałoby jeszcze więcej przy większej przychylności i zrozumieniu władz samorządowych szczebli lokalnych i rejonowych urzędów pracy.

Wreszcie spółdzielczość to szansa na uruchomienie niskokapitałowej działalności gospodarczej w sferze, która nie wymaga zaangażowania dużych pieniędzy, czyli w zakresie  świadczenia usług dla ludności: doradczych, lekarskich, prawnych itp. Ma to tę zaletę, że tworzą się nowe miejsca pracy, a wypracowany zysk pozostaje w lokalnym środowisku, stymulując jego rozwój. Już chociażby z tej prostej przyczyny rozwojem tej formy spółdzielczości powinne być zainteresowane służby podporządkowane prezydentom miast, burmistrzom, wójtom czy starostom, ale tak się, niestety, nie dzieje.

Można by w tych rozważaniach pójść jeszcze krok dalej i wyobrazić sobie to, co w innych krajach nie jest mrzonką, lecz  realną praktyką. We Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Finlandii formy spółdzielcze niejednokrotnie stanowią zwieńczenie działalności gospodarczej. Przy wsparciu władz samorządowych pracownicy podupadających zakładów tworzą spółdzielnie dla ratowania miejsc pracy, utrzymania produkcji i wyprowadzenia zakładu na prostą. W Polsce praktyka jest zupełnie inna. Jeśli zakład podupada, to idzie pod młotek, pracownicy na bezrobocie, a sowicie opłacany syndyk ma zapewnioną pracę na wiele lat. Widać na tym przykładzie całą różnicę nie tylko w podejściu do spółdzielczości, ale i w samej filozofii rządzenia między włodarzami Rzeczypospolitej, a ich odpowiednikami w innych krajach. U nas nie tylko nie szanuje się spółdzielczości, nie dostrzega roli,  jaką mogłaby ona odegrać nie tylko w dobie kryzysu, ale wręcz otwiera się furtki do jej komercjalizacji, co jest równoznaczne z likwidacją. Ostatnim dobitnym tego przykładem jest projekt ustawy umożliwiającej przekształcanie spółdzielni handlowych, a więc „Społem”, GS-ów w spółki prawa handlowego. Nic dodać, nic ująć.

John Gray – wybitny filozof polityki napisał w swej książce „Po liberalizmie”: „Teoria neoliberalna nie była w stanie przewidzieć, że wśród niezamierzonych konsekwencji uwolnień rynków kryje się rozpad wspólnot oraz zniszczenie zaufania i etosu instytucji, co zdusiło czy wynaturzyło ów interes gospodarczy, który miał wywołać wolny rynek”.

Tak to widzi Gray, tak widzą również inne współczesne autorytety. Zdaja się nie dostrzegać tego niszczycielskiego zjawiska poszczególne ekipy rządzące Polską po roku 1989. A skoro nie dostrzegają samych zagrożeń, to nikła jest szansa na to, aby postrzegły spółdzielczość jako lekarstwo na chorobę globalizmu, które wzmacnia wspólnoty, aktywizuje ludzi i całe środowiska, rozwija zaufanie i odbudowuje etos instytucji.

Jan Machynia

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to Twitter